czwartek, 23 grudnia 2010

Tako było...




Grudniowy świt. Szósta dziesięć... za chwilę uparty budzik zaskrzeczy donośnie dźwiękiem, który gwałtownie wedrze się do głowy, wtargnie w świat marzeń, brutalnie przerywając słodki sen, depcząc kwiaty. Nienawidzę go, ale nie winię go za to, bo sam go tak zaprogramowałem. Nie wińcie mnie też, że każdy poranek witam słowami "kurwa!dzizus!ja pierdole!", bo tak jestem zaprogramowany ja. Widać, trzydzieści cztery lata temu, o szóstej dziesięć, podobnie mój tato nerwowo paląc papierosa przed porodówką musiał zareagować na donośne "Aaaarghhhh!!!", którym obwieściłem światu swoje nadejście.

A przecież planowo miałem się urodzić cały miesiąc później. Niby to tylko miesiąc, ale rocznikowo to już cały rok! Dokąd i dlaczego mi się tak śpieszyło? Gdybym nie był taki niecierpliwy, całe życie wyglądało by inaczej: teoretycznie byłbym rok młodszy, obracał się wśród innych rówieśników, począwszy od żłobka, przed podstawówkę, liceum, studia, pracę... Inne doświadczenia, przyjaźnie, miłości, sukcesy i porażki... W jakim miejscu byłbym teraz? Z kim u mego boku? Czego bym doświadczył? Jaki byłby bilans uśmiechów i łez? A gdybym urodził się dekadę bądź dwie później? Nieeee.... nie chciałbym. Przeżyłem młodość w trudniejszych, często bardzo szarych i smutniejszych czasach, ale nie zamieniłbym ich na ten kolorowy aż do obrzygania dzisiejszy plastik...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz