Nie jestem zbyt wielkim fanem telewizji, a telewizor jest bardziej łapaczem kurzu w moim domu niż sprzętem, który jak się okazuje zastępuje statystycznej polskiej rodzinie prawdziwe życie a pilot w ręce: mózgi i penisy. Obce mi są wszelkie reality show, megatandetne tańce na rurze i porykiwania z udziałem naszych sztucznie wypromowanych celebrytów. Czasem obejrzę wiadomości, ale z racji tego, że tych optymistycznych lub przynajmniej interesujących raczej brak, olałem i to jako źródło informacji. O tym, że jest kryzys a naszym znowu nie wyszło, ale ponoć ma być lepiej wiem od 20 lat, nie muszę więc włączać telewizora, bo wystarczy zajrzeć do własnego dziurawego portfela, utknąć w korku na niewidzialnej autostradzie, zerknąć do skrzynki, gdzie zamiast pachnących kobietą listów pełno kosmicznych rozmiarów rachunków do zapłacenia, informacji o podwyżkach (nie pensji oczywiście), by wiedzieć wszystko to co trzeba. W prawdziwym życiu nie ma oszustwa, jest złe, brutalne i szare, ale przynajmniej nikt mi co kwadrans nie przerywa go irytującym blokiem reklamowym.
Co do kina to mam podejście podobne do inżyniera Mamonia. Polskie kino sięgnęło dna - choć nie jest to chyba trafne określenie, bo nigdy tego dna nie opuściło. Kino obce natomiast ku temu dnu zmierza lotem pikującym. Co z tego, że technika filmowa jest dziś tak mocno zaawansowana a budżety filmów przekraczają niewyobrażalne sumy, gdy otrzymujemy efekciarską a nie efektowną papkę bez ciekawych dialogów, fabuły, bohaterów. Odświeżam więc starsze perełki na dvd lub ściągam z sieci niektóre seriale, które zaczynają bić na głowę wszelkie filmy czy to telewizyjne czy kinowe ze względu na poziom, scenariusz, wyraziste postacie, dialogi, co więcej przełamują kolejne bariery i tematy tabu.
Pierwszy, który mnie zainteresował to "Californication" z Davidem Duchowvnym, którego nigdy wcześniej nie podejrzewałbym, że może zagrać taką dobrą rolę. Jednak to nie grana przez niego postać urzekła mnie w tym filmie, lecz Lew Ashby, który pojawia się w drugim sezonie. Lew jest bogatym producentem muzycznym i rockmenem, który z niczego potrafi zrobić złoty hit. Lew kocha muzykę, alkohol i kobiety. Organizowane przez niego imprezy są wręcz legendarne, jednak jak powiedział Hank Moody nigdy nie pojawia się na nich ten jedyny, upragniony gość honorowy. Lew jest dużym dzieckiem, zupełnie nieprzystosowanym do życia. Alkohol, kobiety i imprezy tak naprawdę są zasłoną, pod którą kryje się jego prywatny dramat, tęsknota i żal po kimś utraconym (tą jedyną, najważniejszą), a dawne grzechy ciążą tak bardzo. Lew żył szybko i efektownie, równie wystrzałowo zeszło mu się z tego świata, niestety zaledwie o krok od osiągnięcia upragnionego celu, rozgrzeszenia, ukojenia duszy i serca. Ufff... czuję, że ze mną będzie podobnie, tyle że nie tak romantycznie. Śmierć nie daje drugiej szansy, więc szkoda, że Lew nie zmartwychwstanie, a lwy czasem zmartwychwstają prawda? No tak, to będzie trzeci sezon Californication a nie kolejny tom Narni albo Nowego Testamentu..
Teraz jestem w trakcie oglądania drugiego sezonu "Deadwood". Wciągnął mnie ten serial jak odkurzacz, świetny scenariusz oparty na pradwziwych wydarzeniach i postaciach, które grają niesamowici ale mało znani aktorzy. Akcja dzieje się na... Dzikim Zachodzie, jednak nie jest to western jakie znamy. To prawdziwy film o prawdziwych ludziach, twardy, brutalny i brudny jak... życie. Deadwood to rzeczywiście istniejąca osada - prawdziwe piekło na ziemi. Mnóstwo tu postaci tak wyraziście zarysowanych i charakterystycznych, jak nigdy wcześniej nie widziałem.
Pośród wielu bohaterów serialu wybija się szczególnie Al Swearengen, w którego genialnie wcielił się Ian McShane. Swearengen to człowiek bezwzględny i brutalny, ale wyjątkowo sprytny, ze zdolnością do zawierania trudnych do zrozumienia politycznych układów. Jest właścicelem saloonu, w którym mieści się burdel i jest siedzibą jego ciemnych interesów. Mimo, że to odrażająca postać, to z odcinka na odcinek lubimy go coraz bardziej. Nie wiem co w nim jest takiego, bo powinien odpychać a darzymy go coraz większą sympatią. Wiem na pewno, że nikt tak jak Al nie potrafi pięknie zakląć. Wogóle w całym serialu natężenie przekleństw jest większe niż w naszych "Psach" ale jak one tutaj pięknie brzmią, mimo że przeważa tu tylko jedno słowo "chuj", ale odmienione w tylu przypadkach, czasach i konfiguracjach, że doktorat z polonistyki można by napisać :)
To może dla przykładu przytoczę jakiś fragment:
Do saloonu Ala Swearengena wpada wzburzony Mister Wu. Pan Wu jest chińczykiem, który dostarcza Alowi opium oraz pozwala za drobną opłatą zeżreć swoim świniom trupy tych, którym nie udało się wywrzeć na Swearengenie dobrego wrażenia Pan Wu jest wzburzony, ponieważ jacyś ludzie zabili jego kurierów i ukradli całe opium, które miał dostarczyć Alowi. Chińczyk nie zna ani słowa po angielsku, pokazuje tylko coś na migi, pochrząkując po chińsku lub rysując na kartce to co chce przekazać. Akurat w tym odcinku Mr. Wu nauczył się jednego magicznego słowa... "chuj"... Ok, zaczynamy:
Al: Co jest, Wu?
Wu: Bok Gwai Lo!!! ( Wzburzony Mr. Wu wykrzykuje coś po chińsku i rysuje Alowi na kartce co się stało (jakieś drzewka, kanion i ludzki)
Al: Zaraz, ten tutaj to jeden z twoich, tak? I to, to jest on, martwy? I ci dwaj?
Wu: Chuuuuj!
Al: Taa, świetnie, żeś się kurwa nauczył tego słowa. Ci są biali, tak?
Wu: Białe chuuuuj!
Al: Dwa białe chuje zabiły go i ukradli opium, które ci wiózł?
Wu: Białe chuuuuuj!
Al: Opium, które kurwa miałeś mi sprzedać?
Wu: Białe chuuuuj.
Al: Te dwa białe chuje? Kto tu to kurwa zrobił? Tu? Kto TU, ty jebnięty żółtku!?
Wu: WU???
Al: Tuuuu! TU!!! To kto tu ukradł pierdolone opium?
Wu: Chu-uj!
Al: O Jeeeezu.
Al: Słuchaj. Ja...znajdę chujów. Znajdę. Znajdę opium...I chujów, którzy ukradli...jebane opium, tak?
Wu: Białe chuj?
Al: O tak. Znajdę tych jebanych chujów. A teraz wypierdalaj stąd, Wu,tylnymi drzwiami, kapujesz?
Tu macie tą scenkę, a poniżej obrazkowy elementarz do tej scenki, co by nauka dialogu była łatwa, lekka i przyjemna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz