poniedziałek, 31 października 2011

Mr Baldrick & Mefisto

Całe życie pałałem wyjątkową niechęcią i nie tylko metaforyczną alergią do tych stworzeń. Nie to, że bym je jakoś krzywdził, po prostu niecierpię kotów, niecierpię kotów, nie cierpię kotów i ich właścicieli. Nóż mi się otwierał i siekierka ostrzyła, gdy słyszałem te wszystkie "Pusia, Pusia, chodź do Pańci, Pańcia da papu, buzi, buzi".... A teraz...

...mam kota... i nie jest to futerko robiące za mięciutki dywanik czy papucie, nie jest to też trofeum wiszące na ścianie lub w formie wypchanej zbierające kurz na komodzie, ani mrożonka w lodówce. Kot, prawdziwy, żywy, wydzielające swe specyficzne wonie żyjątko. A nawet dwa...

Kot pierwszy... Mr Baldrick.

Przygarnięty przeze mnie razem z właścicielką - tą ponoć piękniejszą połówką. Przez 6 lat nazywany Jazzem, gdy dwa miesiące temu zagościł w mojej norce, ochrzciłem go Dekiel.

Dekiel (ex Jazz) jako, że rodzą mu się różne szczwane plany (tak szczwane, że gdyby im doczepić ogon, mogłyby udawać lisa) został więc oficjalnie i ostatecznie już namaszczony jako Mr Baldrick.

Obok zdjęcie Baldrick'a, które czarnożmijowy syn hodowcy świn i kobiety z brodą określiłby jako wyidealizowane przedstawienie romantycznych ideałów z uwzględnieniem realistycznego odzwierciedlenia idiosenkratycznych cech osobowych modela.



Kot drugi... Mefisto.

Jako Heweliusz przybył do nas z podbitym okiem ze schroniska, w którym na do widzenia wdał się w bójkę z innymi kotami. Opuchnięte oko, zbójeckie kły, czarny jak w habicie ksiądz, od razu dostał nową ksywkę operacyjną Mefisto.

Mr Baldrick powitał go ostrzegawczymi dźwiękami, zaś nam się odwdzięczył generalnym fochem, który już mu powoli przechodzi. Pierwsze spięcie z udziałem pazurów koty mają już za sobą - ja też nie lubię, gdy ktoś przeszkadza mi w stawianiu parującego klocka w latrynie.

Mefisto trafił do nas w fatalnym stanie, potargany, z ropiejącymi oczkami, zapaleniem ucha, kocim katarem, wygolonymi łatkami na kolanach po jakimś zabiegu wymagającym kroplówki lub narkozy. Od tygodnia dbamy o to, by wrócił do zdrowia - niestety musimy aplikować mu bolesne zastrzyki - mam nadzieję, że nas za to nie znienawidzi...

Ciąg dalszy nastąpi... tzn. ciąg dalszy opowieści o moich kocurach a nie ciąg dalszy przygarniania kolejnych... chyba... ;) Zapraszam więc na drugiego bloga - w całości poświęconemu moim kocurom:

Tawerna "Pazur Baldricka"
http://baldricksclaw.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz